niedziela, 13 stycznia 2013

PKP, czyli perwersyjnie kocham pociągi!

źródło: http://hogsmeade.pl
Moja przygoda z pociągami sięga odległych czasów-bo aż dzieciństwa! Wtedy to jeździliśmy koleją na wakacje i do babci. Mama zaszczepiła we mnie lęk, że spóźnię się na pociąg, bardzo nie lubię przychodzić na stację w ostatniej chwili. Na szczęście, z wiekiem trochę mi przeszło i już nie mam takiej paranoi- a jak śnią mi się pociągi, to nie są to koszmary w stylu: pociąg jedzie, a ja wiszę na zewnątrz, trzymając się poręczy przy wejściu. Brrrr... Oj, najeździłam się pociągami w swoim życiu. Od I klasy w ekskluzywnych ekspresach po korytarz w osobówkach. Podróże na trasie Śląsk- Lubelszczyzna były mi nader bliskie przez 5 lat studiów. Z kolei przez 5 miesięcy zeszłego roku jeździłam dwoma (!) pociągami codziennie do pracy. Teraz jeżdżę 2 razy w tygodniu (choć już całkiem inną trasą). Co ja się naoglądałam, nasłuchałam i naprzeżywałam podczas tych podróży! Zaliczyłam większość sytuacji, jakie można zaliczyć w pkp (nie, nie uprawiałam tam seksu, fuj!). Część przygód była bardzo zabawna, część mrożąca krew w żyłach.

Chyba każdy zna sytuacje, kiedy pociąg się spóźnia lub nie przyjeżdża. W pierwszym tygodniu pracy spóźniłam się 1,5 godziny, bo... wysypali węgiel na torach (złodzieje wysypali!) i pociąg jechał okrężną trasą. Tak się zaczytałam, że kompletnie nie zwracałam uwagi na brzęczące komunikaty na pamiętnej stacji Chorzów Batory (hello, siedzę w pociągu, co mnie komunikaty obchodzą?). Ledwie ruszyliśmy (na następnej stacji miałam wysiadać), wkracza konduktor i pyta, czy słyszeliśmy o zmianie trasy.                  Ja, spokojnie: Ale na stacji Chorzów  Miasto się zatrzymuje? Konduktor: Nie. No i dupa blada (tego już nie mówi konduktor). Okazało się, że mogę wysiąść milion kilometrów dalej! A najlepiej, jakbym jeszcze dłużej pojechała, jak już wróci na trasę. Ok, jadę do Bytomia (przez Gliwice). Jadę, jadę, jadę. A potem stoję. Bo... pociąg się zepsuł. Przed Bytomiem właśnie. W szczerym polu, nawet wysiąść nie ma jak (zresztą i tak bym się zgubiła, to pewne). Najpierw się wkurwiam. Potem zaczynam płakać. Potem już tylko histerycznie się śmieję i chyba nawet dałabym się w kaftan zawinąć. Jak już dojechałam, to jeszcze musiałam w ekspresowy autobus wsiąść. Koszmar! No i spóźniłam się 1,5 godziny do pracy. Myślicie, że wyczerpałam limit na pół roku? Bynajmniej. W ciągu następnych dwóch tygodniu pkp znów umożliwiło mi identyczne spóźnienie. Tym razem, były burze. No bo lato, a u nas to przecież klimat tropikalny, więc i tornada były. Wiedząc, jak jeżdżą pociągi (bo kilka razy z powodu burzowo nieprzejezdnych torów jechałam tramwajem), pytam pana maszynisty, czy jedziemy okrężną drogą. Inne pociągi tak, my nie, bo ta trasa przejezdna. No to świetnie, wsiadam. Przed Chorzowem Batorym (!@#$%^&*@#$%^&*) pociąg staje. Stoi i stoi. Denerwuję się okropnie i idę z samiutkiego końca pociągu. Pytam, czy może ZNÓW jest węgiel na torach. Nie. Tym razem przepuszczamy pociągi, które jadą okrężną trasą. I "musimy czekać, aż tamten pojedzie, o, widzi pani?". Widzę. Ile będziemy czekać- tego już nie wiadomo. Ludzie wyskakują jak z tonącego okrętu, bo "oni już sobie dojdą". A ja siedzę jak głupek. Dojeżdżamy do Ch. B i tam znów stoimy. I nie wiem, kiedy ruszymy. Po milionie minut, postanawiam wysiąść i pojechać tramwajem. Oczywiście, nie mam bladego pojęcia, w którą stronę iść. Znajduję przystanek i co? I gówno. Tramwaje pojechały, mnie ogarnia panika (tak, jestem światowej klasy panikarą) i pędem wracam na dworzec. Klnę, biegnąc, bo jestem pewna, że pociąg akurat odjedzie. Ale nie. Rusza chwilę po tym, jak wsiadłam. Ale spóźnienie półtoragodzinne aktualne. Z CUDOWNĄ stacją Ch. B. mam jeszcze jedną historię. Raz tam wysiadłam... przypadkiem. Ja rozumiem, przegapić stację. Pojechać za daleko. Ale nie. Ja musiałam wysiąść stację wcześniej. Zobaczyłam sklep (po drugiej stronie, niż być powinien ale to dla mnie nie było alarmujące), potem zielone tereny (bo to przecież tylko przed moją stacją są) i... stwierdziłam, że to już, że wysiadamy! A że byłam taaaaaak zagadana, to wcale nie zwróciłam uwagi, że to nie ta stacja. I wysiadłam. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie tylko ja (bo w pociągu można też poznać super fajnych ludzi, o! ). Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że to nie te schody i w ogóle jakby stacja nie ta :P... Pociąg oczywiście odjechał i poszliśmy na tramwaj. Przynajmniej się nie spóźniłam, tym razem :D.Co do poznawania ludzi... Niestety zwykle jest mniej przyjemnie. Np kiedy dosiada się do Ciebie mężczyzna jadący do MONARu, usilnie dopytujący się, czy jesteś sama, ewentualnie, czy masz tak samo ładne, wolne, koleżanki- takiego nie odstraszają słuchawki na uszach, ani książka- baaaa- to dla niego kolejny temat do rozmów. Na szczęście, "po długopisie można poznać człowieka"- a ja na jego prośbę o długopis, dałam mu taki najzwyklejszy- oburzony był jak 150, ale odczepił się ode mnie.Ostatnio prawie dostałam zawału, kiedy ktoś zastukał mi w szybę. Jakiś koleś stał na stacji, obok mojego okna i wykonywał dość wulgarny gest. Chyba myślał, że się speszę (albo, że do niego przyjdę, cholera wie). Trochę się zdziwił, gdy z uśmiechem pokazałam mu środkowy palec :P...   Mam też "szczęście" bycia zaczepianą przez... pracowników PKP. Konduktorzy robią to nagminnie, ale szczęka mi opadła, jak maszynista raz zagadnął "Pani to by się bała pewnie jechać u mnie na kolanach?" Odpowiedziałam, że tak, owszem, bałabym się i uciekłam :P. Jeszcze tylko ostatnia sytuacja, bo robi się z tego książka i nikt nie dotrwa do końca! Wracałam z Katowic do domu (pociąg do Raciborza). Stoję na stacji (nie lokomotywa), zatrzymuje się pociąg widmo. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd. Pytamy konduktorki, która wsiada do niego, dokąd jedzie pociąg. Ona na to "A wie pan, że nie wiem". No to ja w śmiech. Nie skończyłam się śmiać, a tu już wychyla się maszynista i do nas (wielkiego tłumu zebranego na peronie) "Na co zmienia się ten skład?" No wtedy to już prawie leżałam na ziemi (tylko prawie, bo zimno, zresztą nie wiadomo, kto tam wcześniej się kładł). Podjeżdża drugi pociąg, wsiadam, bo sądzę, że to mój. Na pytanie "Dokąd?" Jedna strona odpowiada "Do Raciborza!", druga "Do Żywca!", a ja chichoczę jak opętana. Ja się śmiać mogę, jadę tylko kilka stacji, są autobusy i busy, ale dziewczyna obok mnie, której tłumaczymy, że ten pociąg na 90% jedzie do Raciborza, lekko już zzieleniała. Kazali jej w Częstochowie wsiąść w ten pociąg- bo skład ma się zmieniać na Żywiec. Ja już wtedy wiem, że to ten z naprzeciwka zmieniał skład i pewnie w niego miała wsiąść. Paranoja, naprawdę. I tak jest od 9. grudnia, kiedy jedna spółka wykupiła drugą. Wszystkie opóźnione, pełno odwołanych- i nie wierzcie, że zawsze była komunikacja zastępcza. Na szczęście, prawie się to ustabilizowało. Mam jeszcze trochę takich historii w zanadrzu, zresztą moje podróże pociągami jeszcze się nie skończyły. Może uda mi się pojechać koleją transsyberyjską (albo pociągiem Hogwart Express). Ale teraz czekam na Wasze opowieści o PKP, bo nie wątpię, że nie tylko ja mam takie doświadczenia. Buźka, M.

3 komentarze:

  1. :))))))ale przygody:)Ja takich nie mam.Fakt spotkałam rozweselonych konduktorów ale to na tyle:)no i 2 razy wsiadłam w pociąg który nie zatrzymywał się na mojej stacji:)

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam, to nic w porównaniu do moich przygód :D. Ale może za mało jeździsz PKP ;)?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżdżę pociagami i rózne rzeczy sie tam dzieją PAnie HAwranek o tak ;)chetnie poczytam jeszcze relacji z podróży
    pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...